No i nadszedł ten magiczny czas napiętych oczekiwać na zakończenie występu clowna przed tobą i sygnał do wejścia na scenę.
Nadszedł czas jedzenia kromek ze smalcem w pełnym, letnim słońcu.
Nadszedł czas scen szkieletów poskładanych z metalowych kości.
Czas żonglerów, nieletnich tancerek ubranych w podejrzanie seksowne trykoty, gwiazd „Mam talent”, o których nikt nie słyszał za wyjątkiem ich samych i tresowanych kur chodzących po żerdzi.
Czas konferansjerów mówiących w pustkę i zespołów light rockowych poprzedzanych podrygami lokalnych seniorek zafascynowanych tańcem ludowym.
Nadszedł czas pułapek na portfele rodziców, w których za przynętę robią pistolety na wodę i bańki.
Jedyny czas na świecie, w którym żeński chór symfoniczny może wystąpić razem z grupą karateków promujących swoje Dojo.
Czas zapominania nazwy miasteczka, z którego właśnie wyjechałeś.
Czas grań plenerowych. Jedyny punkt w czasoprzestrzeni, w którym realizm magiczny wdziera się w polską rzeczywistość.
Jeden komentarz do “Plenerów czar”