Właśnie w tym momencie, a może jedną chwilę wcześniej, naszła mnie ochota, żeby zostać Januszem Weissem. Nie mam wcale na myśli, że zamierzam prowadzić zabójczo trudny teleturniej, ani tym bardziej nie planuję zakładać kabaretu z Jackiem Kleiffem. Za to myślę, że wkręcanie ludzi w programie radiowym zbliżonym do: „Dzwonię do pana, pani w nietypowej sprawie” mogłoby mi się podobać. Co więcej, wydaje mi się, że mógłbym w tym być dobry. Pomysł ów czy też koncepcja zaszczepił(a) mi się prawdopodobnie dlatego, że aktualnie pracuję przy prowokacjach reklamowych dla Milki. Przebieram się za członków straży miejskiej bądź orkiestr ulicznych, robię ludzi w wała i jeszcze mi za to płacą (podepnę filmik, kiedy tylko będę mógł). Wciągnęło mnie. Prowadzenie programu radiowego opartego na ładowaniu ludziom grubej ściemy byłoby dla mnie dobrym sposobem na promocję, uzupełnienie portfolio i zarobienie paru groszy… Dosłownie paru, bo z tego, co słyszałem, praca w rozgłośni radiowej jest kiepskim interesem. Miałbym co najwyżej na fajki (które zresztą są mi średnio potrzebne, bo nie palę).
Oczywiście, jeśli przyjdę do radia i powiem: „Dzień dobry, panie redaktorze czy kim pan tam jesteś, mam chęć i zaparcie do gadania w pustkę, chciałbym robić z ludzi głupków za pana pieniądze”, nikt mnie nie weźmie. Jeśli przyniosę pomysły bardziej obrośnięte w szczegóły, moje szanse na dostanie tej fuchy odrobinę (aczkolwiek nieznacznie) wzrosną.
Wypiszę więc kilka swoich pomysłów na eterowe (eteryczne?) cykle wkrętek, inaugurując tym samym kategorię Mios Ideas, w której będę zamieszczał właśnie koncepcje na wszystko.
1. Wał na wnuczka
Jakiś czas temu modny był w Polsce pewien prosty przekręt. Drobni oszuści robili na szaro starsze panie. Dzwonili do nudzących się, schorowanych dam i zaczynali rozmowę od: „Cześć babciu.” (Do ciotki mojego ojca ktoś zadzwonił i przywitał ją słowami: „Cześć ciociu.”) Co ciekawe panie z miejsca identyfikowały głos z którymś z dawno niewidzianych wnucząt. Odpowiadały dajmy na to: „Piotrek to ty?” (Ciotka mojego ojca zapytała akurat: „Wojtek to ty?” [Imię mojego taty.]) Oszukańczy wnuczek odpowiadał: „Oczywiście, że Piotrek. Piotruś z tej strony, babciu kochana. Tak się składa, że potrzebuję pożyczyć trochę gotówki.” Później dodawał jeszcze, że jest w bardzo skomplikowanej sytuacji i nie będzie mógł sam przyjść po pieniądze, ale zjawi się koleżanka/kolega. W zadziwiająco wielu przypadkach panie dawały się nabrać i wręczały pieniądze osobie, której nigdy wcześniej nie widziały na oczy (A ciotka mojego ojca zrobiła bardzo prosty wymyk i zwyczajnie do niego zadzwoniła dzień później, żeby zapytać: „Wojtuś, a co się stało?”, przez co misterny plan kanciarzy poszedł się czesać.) Fakt, że tak dużo babć i ciotek dało się na ten trik nabrać, zmienił moje spojrzenie na kwestię filmowych
Con Artists. Stwierdziłem, że nie wszystkie wyrachowane i skomplikowane sztuczki tych kanciarzy muszą być wierutną bzdurą. Być może w Stanach i innym wielkim świecie faktycznie żyją ludzie, którzy potrafią tak dobrze manipulować ludzką psychiką, że aż wydaje się to niewiarygodne. W Polsce natomiast, jak to zazwyczaj bywa, pojawiają się conajwyżej tombakowe podróbki tamtych mistrzów przekrętu.
Przyszło mi do głowy, żeby na różnie sposoby próbować wyciągnąć od ludzi pieniądze przez telefon. Wymyślać wały finansowe, mniej lub bardziej karkołomne i dopiero na koniec informować ich o tym, że dali się (bądź nie) wkręcić podwójnie. Pomysł raczej nie przejdzie, chyba, że się go nazwie akcją społeczną promującą świadomość o istnieniu oszóstów. Oczywiście nie chodzi mi o promowanie żadnej świadomości, ale o szczere i intencjonalne wpuszczanie ludzi w maliny. Wiem jednak, jaki okrutny jest ten świat. Wiem, że nikt nie pozwoli mi kantować ludzi na antenie, jeśli nie będę udawał, że działąm w słusznym/wyższym celu.
2. Szalony telemarketer
Telefoniczna sprzedaż bezpośrednia to już jest komedia sama w sobie. Odrealnione głosy, komunikaty dyktowane przez komputer, nachalność muchy i silny filtr nie przepuszczający przez uszy telefonistów słów: „nie chcę, nie kupię, nie potrzebuję” czyni telemarketing zjawiskiem silnie nonsensowym. A jednocześnie jego wszechobecność sprawia, że udając telemarketera łatwiej być wiarygodnym. Łatwiej robić dziwne rzeczy, bo ludzie i tak spodziewają się po telesprzedawcach właściwie wszystkiego (i jednocześnie prawie nigdy z nimi nie rozmawiają). Można by zaczynać od normalnych, standardowych pytań, a dopiero na końcu ujawnić, że aby otrzymać prawo do otworzenia nowej, wspaniałej lokaty w banku Kantbank, należy jechać za własne pieniądze na safari i upolować lwa.
Oczywiście mam świadomość, że ten pomysł jest mocno podobny do poprzedniego.
3. Najgłupsze pytanie świata
Moim idolem w dziedzinie wkręcania ludzi jest Sascha Baron Cohen. Wykreował filmowe postacie Alego G., Borata, Bruno oraz fikcyjnego, bliskowschodniego dyktatora. Produkcje są mniej lub bardziej słabe i z każdą kolejną coraz mocniej obleśnie. Za to wcześniejsze dzieła Cohena to czysta ikony wkrętu. Zanim ten brytyjski Żyd wziął się za srebrny ekran, prowadził talkshow jako Ali G. Często zapraszał do swojego show ekspertów z rozmaitych dziedzin i odgrywając skończonego debila i ignoranta, robił debili ze swoich gości. Najbardziej podobał mi się jego wywiad z telewizyjnym pisarzem – Andym Rooneyem. Sławny, amerykański tekściarz uwierzył, łyknął, kupił fakt, że rozmawia z półgłówkiem (tak naprawdę mając przed sobą człowieka o wybitnej inteligencji) i wpadł w furię. Zaczął krzyczeć na komika. Zdenerwował go fakt, że Cohen jako Ali używa mocno niepoprawnej angielszczyzny.
Ciekawym (aczkolwiek lekko odtwóczym) patentem byłoby opracowanie kilku postaci i dzwonienie do ekspertów w celu zadania im niewiarygodnie głupich pytań. Mógłbym gadać jako niewykwalifikowany reporter z radia studenckiego, przedstawiciel punkowej rozgłośni Drut albo reprezentant jakiejś nieistniejącej, polskiej mniejszości narodowej (podobnej na przykłąd do Kurpiów, ale nierealnej. Czy Kurpie to mniejszość narodowa? Nie sądzę.) Jest to odrobinę podobne zarówno do programu Weissa jak i do show Sashy Barona Cohena. Mój cykl możnaby ucznić odmiennym mocno modyfikując szczegóły. (Radio niepełnosprawnych byłoby moim marzeniem, ale tego mi przecież nie puszczą…)
4. Impro na antenie
W internecie żyje i żeruje tak zwany prankster o
ksywce Wapniak. Pan ten zajmuje się zaczepianiem ludzi na ulicy i proszeniem na przykład o zrobienie loda (później się okazuje, że chodzi o takiego z automatu). Czasami po prostu gra z przechodniami w oklepane gry impro. Idzie mu średnio, wychodzi źle. Ale mimo to, wydaje mi się, że ten chytry plan jest wykonalny. Jeśliby znaleźć odpowiedni patent, dałoby się telefonicznie nakłonić ludzi do wcielania się na antenie w postacie i odgrywania scenek. Oczywiście, żeby ich do tego zachęcić potrzebne by były nagrody (albo ściema, że nagrody będą).
Na razie to tyle. Opublikuję, prześpię się z pomysłami, przeczytam za parę dni i pod koniec maja będę dzwonił do krakowskich rozgłośni z tymi i innymi pomysłami (albo nie będę).
P.S: Właśnie sobie przypomniałem, że już kiedyś robiłem wkrętki, może nie radiowe ale telefoniczne. Kiedy miałem mniej więcej dwanaście lat, zerwaliśmy się z kumplem z lekcji, poszliśmy do mnie i przez kilka godzin wykręcaliśmy losowe numery z domowego telefonu (innych wtedy nie było). Jednej babce prawie wmówiliśmy, że ma do sprzedania Amigę 600. Za to pewnemu panu zdetonowaliśmy do słuchawki miniaturową petardę (były kiedyś takie wybuchające taśmy, oderwaliśmy jeden element, podpaliliśmy i przyłożyliśmy do słuchawki). Gość odrobinę stracił równowagę wewnętrzną i z niezrozumiałych dla mnie przyczyn zaczął się strasznie drzeć (co ciekawe, ponieważ byliśmy z kolegą jeszcze przed mutacją, myślał, że jesteśmy kobietą i zwracał się do nas per: „Pani koza”). Niby nic zaskakującego, ale już mogę sobie wpisać w CV.
Jeden komentarz do “Wkrętki w eterze”