Trafiła mi się ostatnio specyficzna fucha, a mianowicie humorystyczne komentowanie meczu piłki nożnej, na dodatek po angielsku. O ile z moim angielskim nie jest najgorzej (a można powiedzieć nawet, że całkiem nieźle), o tyle o piłce nożnej nie mam bladego pojęcia. Nie wiedziałem, że są tam w ogóle jakieś reguły! Zawsze myślałem, że się dostaje piłkę i leci z nią przed siebie (prawdopodobnie dlatego zazwyczaj nikt nie chciał mnie wybrać do drużyny ani w podstawówce, ani w ogólniaku ani na studiach [to było dla mnie najbardziej niesamowite, no bo po co inżynierom piłka nożna?]). Ale człowiek to taka świnia, która jak usłyszy dobrą stawkę, to jest skłonna zadeklarować pracodawcy, że potrafi dolecieć w dzień na księżyc i to na dodatek śpiewając „Marsyliankę” w języku mandaryńskim. Zadeklarowałem, że oczywiście, zasady soccera mam wpojone lepiej niż sam Ronaldo (kimkolwiek on kurwa jest).
Przeczytałem jedną część Harrego Pottera i myślałem, że zasady gry w quidditch są popieprzone. Myliłem się. Cztery latające piłki z różnymi zadaniami i uganianie się za nimi na miotłach to nic w porównaniu z rożnymi, karnymi i osławionym spalonym, którego reguły są bardziej rąbnięte niż pochodzące z fizyki kwantowej równanie Shroedingera opisujące prawdopodobieństwo na to, że samolot przeleci nietknięty przez betonową ścianę. Zacząłem nadrabiać trzydzieści dwa lata zaległości w interesowaniu się piłką nożną. Po raz pierwszy w życiu umówiłem się z kumplami na mecz. Koledzy z niedowierzaniem i politowaniem rysowali mi na kartkach małe boiska i tłumaczyli, gdzie jest pole karne, co to corner a co penalty. Później głośno kibicowali, darli się, rozlewali piwo i prawie wskakiwali na stoliki, a ja robiłem notatki. Już rozumiem piłkę nożną. Rozumiem wszystko, oprócz jednej podstawowej rzeczy. Co w tym u diabła jest ciekawego?
Oczywiście jeden wypad na Mundial to za mało. Próbowałem zmusić się do oglądania większej ilości meczy. Niestety z reguły zamiast szalonego przypływu sportowych emocji ogarniała mnie senność. Dlatego kombinowałem, jak się uczyć w sposób, który będzie przynajmniej minimalnie przystępny. Zacząłem oglądać „Tsubasę” (taka japońska bajka o chłopcu, który gra w nogę). O ile bohaterowie tej kreskówki często łamią elementarne zasady fizyki przeskakując po pół boiska i robiąc w powietrzu nieskończone ilości salt, o tyle reguł piłki nożnej trzymają się dosyć ściśle. Paradoksalnie banda animowanych dzieci biegająca za piłką wydaje mi się dużo bardziej rozsądna niż grupa dwudziestu dwóch dorosłych facetów, którzy oddają się tej samej czynności.
Zresztą reguły są właśnie tak ułożone, jakby miały dotyczyć dwunastolatków: „Rzut wolny bezpośredni może być przyznany przeciwko drużynie, której zawodnik dopuszcza się w czasie gry i na polu gry jednego z następujących przewinień: kopie lub usiłuje kopnąć przeciwnika, podstawia bądź próbuje podstawić nogę przeciwnikowi, skacze na przeciwnika, nieprawidłowo atakuje przeciwnika ciałem, uderza lub usiłuje uderzyć przeciwnika, popycha przeciwnika, atakuje przeciwnika nogami, trzyma przeciwnika, pluje na przeciwnika, atakuje sędziego lub rozmyślnie dotyka piłkę ręką.”
Oczywiście próbowałem też podszlifować, tudzież rozgrzać umiejętność mówienia po angielsku. W tym celu udałem się na dwa, zdawałoby się popularne tandemy językowe. Na jeden nikt nie przyszedł, na drugim było mnóstwo cudzoziemców, którzy zaciekle gadali między sobą po polsku.
Węszyłem również wokół Chattroulette, czyli serwisu na którym możesz prowadzić chat video z losowymi użytkownikami w wybranym przez siebie języku. Ludzie…. Wcześniej myślałem, że John Layole przesadza. Nie przesadza.
P.S: Ku własnemu zaskoczeniu wywiązałem się z zadania komentatorskiego całkiem dobrze.
Gratuluję wywiązania się się :)
Ja absolutnie nic nie wiem o piłce nożnej ,nie no o piłce to wiem,że jest okrągłą ale o grze nic a nic.
Pozdrawiam:)