Jednym z moich głównych problemów życiowych jest zdecydowanie niesatysfakcjonujący współczynnik liczby pomysłów do ilości posiadanego czasu. Tak, jestem kopalnią pomysłów… Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że z brudnego czarnoziemu moich myśli w pocie czoła machając oskardem marzeń wydobywam jedynie diamenty, samorodki złota i grudy bezcennego uranu. Niestety duża część pomysłów, na które natrafiam w biedaszybie mojej głowy to zwykłe aluminium, kiepski węgiel albo nawet byle jaki żwir. Co więcej nawet jeśli ufedruję kruszce i rudy przedstawiające zauważalną wartość, to ich obróbka okazuje się niewiarygodnie pracochłonna. Nieopłacalna wręcz. I stąd właśnie ta kategoria. W Mios Ideas wrzucam wszystkie pomysły, których ze względu na głupotę bądź stopień skomplikowania nie planuję realizować. Dzisiaj o blogach…
Miewam takie tygodnie, podczas których niemal codziennie strzela mi do łba pomysł na nowego bloga. A przecież nie mogę prowadzić pięciuset stron na raz. Nie mogę też na Eminencję radośnie wrzucać wszystkiego, co mi wykiełkuje w myślach, bo zacznie on przypominać śmietnik.
1. Parodia natchniona Duchem Świętym
Z jednej strony jestem ateistą, a z drugiej jednak mam ochotę przeczytać „Biblię”. Taki masochizm połączony z potrzebą poznania książki, która podobno jest podwaliną kultury europejskiej. Przy okazji podczas tej lektury zebrałbym też pewnie trochę wiedzy potrzebnej do efektywnego darcia kotów z wierzącymi. Mam pewien pomysł, który z jednej strony by mnie zmobilizował do przeczytania poświęcanej książki chrześcijan, a z drugiej byłby sam w sobie dosyć ciekawym projektem. Myślałem, aby odezwać się do jednego z portali antyklerykalnych z propozycją prowadzenia dla nich bloga. Bloga, który miałby być parodią „Biblii”. Konsekwentnym krzywym zwierciadłem, pisanym rozdział po rozdziale z zachowaniem nadętego stylu. Oczywiście ten pastisz byłby opatrzony własnymi przypisami i Skrótami Nazw Pisma Świętego (W podstawówce miałem z tego sprawdzian na religii. W przypływie absurdalnego obrazoburstwa na całej kartce napisałem tylko jedno słowo: „Kukunamuniu”. Katechetka się popłakała, ja dostałem naganę.)
Następnie odwróciliśmy się i poszliśmy w kierunku Baszanu, którego król Og, wyszedł nam na przeciw razem z całym swoim ludem, aby wydać nam bitwę w Edrei. I widzieliśmy jako idą przez pustynię kobiety, dzieci, mężowie i żony, starcy i pacholęta wszyscy zbrojni w miedziane dziryty, które w owym czasie były najnowszym wynalazkiem technologii militarnej. (3) I rzekł do mnie Pan, albo li też sam do siebie rzekłem, aby wytłumaczyć swoje skurwysyństwo: Nie lękaj się, albowiem oddałem ci w posiadanie domostwo jego i ziemię jego. I poległ król Og, albowiem Archanioł Gabriel sługa Pański osobiście poprowadził mój dziryt w jego klatkę piersiową. (72) Uradowało mnie to, albowiem nigdym nie rzucał nazbyt celnie anim dobrze nie robił mieczem i bez pomocy Pana nie wygrałbym nawet bójki z własną siostrą o bitwie nie wspominając. (13) Rzekłbym raz jeszcze albowiem, albowiem Pan lubi lubi słowo owe, lecz nie widzę żadnej sposobności ku temu. I szliśmy przez ziemie Baszanu i zajęliśmy wszystkie miasta ziemi tej, co nie było szczególnie trudne, bo prawdziwych miast w owych czasach było tak z pięć na całym świecie. I szliśmy wybrańcy Pana biorąc łupy i prawdopodobnie też gwałcąc na potęgę, ale to z przyczyn PRowych zostało wycięte z Ksiąg Pańskich podczas jednego z renesansowych posiedzeń spasionych biskupów. (13) W przypływie wizji Paśkiejkiej widzieliśmy, że jesteśmy równie święci jak Wikingowie i Piraci z Karaibów, ale nie frasowało nas to, albowiem Pan tak chciał. I zakrzyknąłem, niechaj się święci Twoje imię i wiedziałem, że Anioł Pański Michał oznaczy ten okrzyk zbędną cyferką (44), albowiem takie zadanie jego i rola. I zakrzyknąłem ponownie głosząc, ze wielka jest Chwała Pańska, na tyle wielka, aby zaginać zasady gramatyki i pisać przymiotnik z dużej. (52)
Radosna twórczość powyżej jest inspirowana fragmentem Księgi Powtórzonego Prawa. Po przeczytaniu owego kawałka świętej książki stwierdziłem, że oprócz dużej pracochłonności projektu, jest jeszcze jeden powód, aby go nie realizować. „Biblia” nie potrzebuje parodii. Sama się parodiuje.
2. Własne Superuniwersum
Uwielbiam komiksy. Czytam je często i w znacznych ilościach. Konkretnie lubię te amerykańskie, głupie, tandetne opowieści o superbohaterach. Nie wszyscy pewnie wiedzą, ale superherosi wcale nie żyją w próżni, jak chciały nam wmówić stare ekranizacje obrazkowych albumów ze Stanów. W superbohaterskich filmach z lat dziewięćdziesiątych zawsze pojawiał się jeden wymiatacz, heros, gieroj obdarzony mocami. Cała ludzkość była zdziwiona, bo takich cudów jeszcze nie widziała. W komiksach wszystko wygląda inaczej. W komiksach wręcz jest tłoczno od latających w tę i z powrotem „peleryn”. Superbohaterowie żyją w ogromnych, barwnych i dokładnie skatalogowanych wszechświatach. Czasami zastanawiam się, czy nie założyć bloga, na którym w każdym poście opisywałbym jednego bohatera (oczywiście wymyślonego przeze mnie). Same opisy postaci, ich mocy, życia, motywacji, żadnej fabuły. Oczywiście życiorysy superherosów były by powiązane. Łączyły by ich związki, pokrewieństwa bądź zwyczajnie przynależność do tego samego teamu. Oczywiście, aby uniknąć nudy, opisy trzeba by urozmaicać obrazami wygenerowanymi w Hero Machine, czyli darmowym edytorze wizerunków superbohaterów.
Informacje Ogólne: Josh Carter od dziecka był zapalonym turystą. Wychował się w Kanadzie, gdzie miał łatwy dostęp do gór i lasów. Spędzał w nich każde wakacje i każdą wolną chwilę, dzięki czemu nabył swoje wyjątkowe umiejętności survivalowe.
Pochodzenie mocy: Podczas wycieczki w Góry Skaliste Josh ku własnemu zaskoczeniu zabłądził. Pomimo, że w tym momencie życia znał już czterdzieści dwa sposoby odnajdowania kierunku, nie potrafił ocenić, gdzie jest północ. Kompas wariował, gwiazdy przesuwały się na niebie, a mech porastał drzewa nie z tej strony, z której powinien. Po jakimś czasie Josh zauważył też, że roślinność odbiega od normy. Im dłużej szedł, tym więcej otaczało go krzewów i porostów odrobinę przypominających florę tropikalna albo morską. Okazało się, że trafił do alternatywnego wymiaru, łączącego różne punkty naszego świata swoistymi skrótami. Dopiero po roku wędrówki udało mu się opuścić alternatywną rzeczywistość i wrócić do własnej. Josh najprawdopodobniej trafił na portal międzywymiarowy przez przypadek. W tajemniczy sposób nauczył się otwierać przejście siłą woli. Dokładne pochodzenie jego mocy nie jest znane.
Moce i umiejętności: The Tourist posiada zdolność wędrowania pomiędzy naszym wymiarem i alternatywnym. Wszechświat, do którego się przenosi, rządzi się odmiennymi prawami fizyki, w związku z czym Josh potrafi za jego pośrednictwem dokonywać skrótów. Może wędrując przez dziki świat alternatywny w pół godziny pokonać dystans z Anglii do Australii. Właśnie z tego powodu niektórzy określają go, jako trochę gorszego teleportera.
Rok spędzony w obcej rzeczywistości wywarł zadziwiający wpływ na ciało Josha. Posiada on kondycję pozwalającą mu wędrować bez przerwy nawet tydzień. Może też przeżyć miesiąc nie jedząc nic, albo rok spożywając tylko zupki w proszku. Znacznie wzrosła też jego siła i zręczność.
Itd, itd. Z kim walczy, dlaczego, po co, kto jest jego głównym adwersarzem.
Wymyśliłem i opisałem w życiu już kilku superbohaterów (naprawdę nie ma się czym chwalić) i ani raz nie wyszło to szczególnie dobrze. Jest to jeden z powodów przemawiających za tym, aby powyższego pomysłu nie realizować.
3. Blog Parentingowy Ojca Patola
Tak zwane blogi parentingowe plenią się po internecie w przerażającym tempie. Prowadzą je głównie młode matki, które opisują, jak to ich dziecko się zesrało, wlazło w kałużę, powiedziało pierwsze słowo (które brzmiało „umpta” i nie znaczyło nic). Już to mówiłem razy parę, ale powtórzę jeszcze raz. Ilość blogów poświęconych rodzicielstwu w internecie świadczy o tym, że matki nie mają wcale aż tak ciężkiego i przerąbanego życia, jak twierdzą. Bo w końcu, aby prowadzić bloga, potrzebna jest spora ilość czasu i zachodu. Poza tym śmieszy mnie przymiotnik „parentingowy”. Brzmi trochę tak, jakby wychowywanie bachorów było jakimś sportem albo hobby.
W sieci można znaleźć blogi matek młodych, starych, początkujących, niezależnych, roztrzepanych. Są też oczywiście dzienniki prowadzone przez ojców. Tata na etacie i takie tam. Część stron rodzice prowadzą wspólnie. Pojawiły się blogi rodziców podróżujących, liberalnych i kurwa radioaktywnych. Jedna dosyć istotna grupa polskich rodziców, jak do tej pory nie wystawiła swojej reprezentacji w parentingowej blogosferze. Chodzi o patoli, patologów, konkubiny i konkubentów. A oni się przecież na parentingu znają równie mocno, jak na stosowaniu środków antykoncepcyjnych. Taki patologiczny ojciec może powiedzieć bardzo dużo o dzieciach. W końcu z reguły ma ich dużo więcej, niż rozsądna, dwudzietna corpomatka, która zakłada statystycznego bloga.
Obudziłem się dzisiaj, bo jeden chodził. Marcin albo Paweł, może Tomek. Chociaż Tomek, to chyba nie, bo mam go z drugą babą i un przychodzi do mnie na michę, tylko jak ją policja puszkuje na dwadzieścia cztery za stręczycielstwo abo rozboje. No, ale chodził skurkowany, jak ja spałem. To wstałem przeciągnąłem się i jebłem na odlew z kułaka. Siarczyście, z całej pary, com ją nabrał na saksach, jak żem jeszcze pracował. Sam nie wiem którego, ale jebłem. Szacunku się nauczy. Niech wie, że ojczyny kac święty. I to jest właśnie wpierdól, o którym dzisiaj chciałem napisać. Wpierdól jest rzecz potrzebna. I nie chodzi o żadne karanie, czy wprowadzanie dyscypliny. Ojczyny wpierdól szykuje gnoja na wpierdól, jaki będzie mu aż do spuszczenia w murowany grobowiec spuszczało życie…
Dobrze prowadzony Blog Ojca Patola mógłby narobić sporo zamieszania w parentingowych rejonach internetu. Chociaż muszę przyznać, że videoblog tworzony przez Wronkę z kabaretu Słoiczek po Cukrze minimalnie zmierza w tym kierunku:
Nachalnie zachęcam do przeczytania posta o pomysłach na gry komputerowe.
Styl biblijny bym jeszcze doszlifował, ale nie lubię takich ,,wprost siekierek” jak to mawia Termos.
A w tym stylu kojarzysz Widelca historie z Ewangelii? Lata temu to wystawiali, jakieś fragmenty tekstu gdzieś ich na stronie, ale chyba to już przeszłość.
Nie widziałem, ale kojarzę. Podobno zagrali z tym dużo występów po domach pielgrzyma. I z reguły byli podpisywani wtedy „Katolicki Kabaret Widelec”.
Ja również chciałabym poczytać blog ojca patola :)
Głosuje za patologicznym blogiem parentingowym – to się musi i udać, i sprzedać.
Jeśli masz ochotę, to śmiało prowadź:) Ja tego bloga dopiszę do długiej listy rzeczy, których nie zrobiłem.