Marka Twaina zaliczam do swoich ulubionych pisarzy, pomimo że nigdy nie przeczytałem w całości żadnej jego książki. Próbowałem na jednym z wakacyjnych obozów przebrnąć przez tom humoresek jego autorstwa (tytułu nie pamiętam), ale z przykrością muszę stwierdzić, że źle trafiłem, bo były chu…owe i naprawdę mało humorystyczne (co dla wszystkich osób parających się pisarstwem satyrycznym powinno stanowić pokrzepienie. Możesz spłodzić sporo kiepskich tekstów i pomimo tego zyskać status geniusza.) Oglądałem też kilka ekranizacji Tomka Swayera, w tym kreskówkę, produkcji zdaje się japońskiej. Wersji flmowych Księcia i Żebraka wciągnąłem chyba z pięć, ale umówmy się, że to nie równoważy faktu, iż nigdy nie przeczytałem książki Marka Twaina. Dlaczego więc zaliczam go do moich ulubionych pisarzy?
Otóż Mark Twain pisał powieści, artykuły, sztuki, ale też hurtowo produkował chwytliwe cytaty. Wypuścił ich prawie tyle co Einstein i Oskar Wilde (aczkolwiek jest mniej istotny dla historii ludzkości niż ten pierwszy oraz mniej tragiczny niż ten drugi, więc też automatycznie mniej zapada w pamięć). Jemu właśnie przypisywane jest powiedzenie „Alkohol pity z umiarem nie szkodzi nawet w największych ilościach.” On też rzekomo wypowiedział bądź wypisał bardzo ważne dla mnie zdanie: „Tłumaczenie żartu jest jak krojenie żaby. Wiele się przy tym uczysz, ale w obydwóch wypadkach obiekt umiera.” (Oczywiście, jak to zwykle bywa, angielski oryginał brzmi lepiej i ma odrobinę więcej sensu: “Explaining humor is a lot like dissecting a frog, you learn a lot in the process, but in the end you kill it.” [pewnie dlatego, że in english nie pali się żartu, ale właśnie zabija:]) Wymienione kilka linijek wyżej stwierdzenie jest dla mnie istotne, bo ja planuję pobawić się w żabiego doktora Frankensteina. Chcę tak dobrze zrozumieć mechanikę żartów, aby po wiwisekcji móc je złożyć na nowo i wskrzesić…
Twain był niezłym pisarzem słynącym z chwytliwych wypowiedzi… To już ustaliliśmy. Ale skąd u diabła wzięła się koncepcja, że mógłby on być komikiem stand-up? Angielskojęzyczna Wikipedia w dalszym ciągu mówi, że komedia stojąca swoje korzenie ma w vodewilu i monologach humorystów takich właśnie jak pan Mark Twain. Jestem też niemalże pewien, że ładnych parę lat temu zniekształconą wersję tej informacji podawała polska wersja otwartej encyklopedii (w tym momencie już nie podaje).
Otóż okazuje się, że Samuel Clemens, bo pod takim imieniem narodził się Mark Twain, promował swoje książki dając odczyty, które miały w sobie wiele z występów komediowych. Słowo odczyt jest tutaj mocno umowne, bo pisarz był łaskaw uczyć się fragmentów swoich dzieł na pamięć. De facto je wystawiał, a przestrzenie pomiędzy wypełniał pojedynczymi anegdotami i żartami. Świetnie nawiązywał też kontakt z publicznością. Wystąpienia te nie były żadnym dodatkiem, ale pełnoprawną częścią kariery. Za życia Mark Twain był równie mocno znany jako mówca, co jako autor. O jego popularności niech świadczy fakt, że wstęp na jego odczyty był płatny, a jednocześnie sale wcale nie świeciły pustkami (Niech teraz ktoś spróbuje zrobić biletowane spotkanie autorskie. Ciekawe, ile osób przyjdzie…) Promując książki Twain ruszał w regularną trasę i dawał wystąpienia w kilku miastach Stanów zjednoczonych.
Po zastanowieniu dochodzę do wniosku, że Twain nie był przypadkiem odosobnionym. Podobno niezłego czadu podczas swoich odczytów dawała polska pisarka – Magdalena Samozwaniec. Sama kiedyś powiedziała, że na jej spotkania autorskie „ludzie biegali, aby usłyszeć wesołe i tłuściutkie kawały.” (Książek Samozwaniec przeczytałem więcej niż Twaina, bo aż jedną. Konkretnie cieniutką nowelkę, jej pierwsze dzieło wydane drukiem – Na Ustach Grzechu. Jest cholernie zabawne przez pierwsze pół strony oraz cholernie nużące przez trzydzieści kolejnych. Mam wrażenie, że książka nie przyniosłaby Magdalenie popularności, gdyby nie to, że autorka była córką Kossaka, wnuczką Kossaka oraz siostrą jeszcze innego Kossaka oraz Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Mimo wszystko daję jej szansę – jeszcze kiedyś jakąś książkę Samozwaniec przeczytam…)
Mniej więcej dziesięć lat temu przypadkiem wszedłem też na spotkanie autorskie z pisarzem science-fiction – Jarosławem Grzędowiczem. Facet tak wciągająco opowiadał i tak sprawnie podawał kolejne żarty, że aż zacząłem czytać jego książki (na szczęście okazały się niezłe…) Pamiętam, że aż samo mi się nasunęło do głowy stwierdzenie, że ten pan uskutecznia formę literackiego stand-upu.
I to jest chyba droga, którą powinni podążać wszyscy pisarze w dobie kapitalizmu – robić show ze spotkań, a nie zamulać nad każdym zdaniem i literką…
Zachęcam do przeczytania wpisu o Inteligentnym Humorze, a aby być mniej gołosłownym pod spodem zamieszczam kilka źródeł, informacje z których kompilowałem pisząc posta.
http://rmc.library.cornell.edu/twain/exhibition/stage/index.html
http://www.ohio.edu/research/communications/twain.cfm
http://www.mbp.kalisz.pl/2012/121008_F2_M_Samozwaniec.htm
photo credit: The American Adventure at Epcot via photopin (license)
Jeden komentarz do “Mark Twain – dziewiętnastowieczny komik stand-up?”