Planowałem wrzucać „Żarty z kosza” raz na dwa tygodnie, ale jak na razie nie do końca mi idzie. Zbyt mało czasu i prawdopodobnie niestety zbyt słaba organizacja pracy. W każdym razie po przeszło trzydziestu dniach od pierwszego odcinka, opublikowałem kolejny. Tym razem moim gościem był Marcin Wojciech. Występuję z nim często. W miarę szanuję swój czas i nigdy tego nie liczyłem, ale istnieje prawdopodobieństwo, że z żadnym komikiem nie wystąpiłem więcej razy niż z Marcinem. Poznaliśmy się około dziesięciu lat temu na legendarnych warsztatach kabaretowych w Wałbrzychu (może nawet kiedyś opowiem tę legendę). Później wylądowaliśmy w jednej grupie impro. Jeszcze później, niemal synchronicznie, zaczęliśmy robić stand up. Także jak widzicie wystąpiliśmy razem w każdej formie oprócz pantomimy.
Kabaret solowego wariata
Jak zwykle (to jest rodząca się tradycja, ale jednak tradycja) parę słów o moim gościu. Marcin Wojciech zaczynał karierę w kabarecie Chwilowo Kaloryfer. Założył grupę jeszcze w technikum. Jak to w wypadku formacji szkolnych bywa, po maturze skład zaczął bardzo szybko topnieć. W ciągu paru lat doszło do tego, że Marcin grał sam. Dalej pod tą samą nazwą. Później założył Kabaret 44-200 – ciekawy konglomerat kilku młodych kabareciarzy z Rybnika (patrz kod pocztowy w nazwie). I gdzieś w międzyczasie zaczął grać solo. Tym razem naprawdę – jako on sam, nie kryjąc się pod nazwą grupy. Pierwszy program, jaki Marcin zrobił, to jeszcze nie był stand up (raczej solowy kabaret). Grał jako wariat z trzema osobowościami – po jednej na każde imię. W sumie sprytne.
Marcin Zbigniew Wojciech i jego mroczny stand up o cukrzycy
W pierwszej kolejności zadałem Marcinowi pytanie, które już przewinęło się przez pierwsze „Żarty z Kosza” (z udziałem Mieszka Minkiewicza). Zapytałem o tekst tak mocny, że publiczność nie była w stanie go strawić. I tutaj pojawił się ciekawy przypadek czarnego humoru.
„Od kiedy mam cukrzycę, mógłbym nawet jebnąć lasce, a i tak będę słodki…”
Ciekawy przypadek czarnego humoru. Marcin faktycznie ma cukrzycę i w teorii powinno mu być wolno żartować z własnej choroby. Dolegliwość jest tutaj jednak tłem. Celem żartu jest natomiast przemoc domowa. Drażliwy temat, więc nic dziwnego, że widownia uznaje, że to nie jest cool. Ostatecznie tekst musiał opuścić program. Cóż, dobrze, że są „Żarty z kosza”, w których odrzucone teksty mogą znaleźć nowy dom.
To tylko jednak jednolinijkowiec, niewielki wycinek programu. Marcin dalej gra cały, rozbudowany fragment o cukrzycy. Jeśli chcecie go obejrzeć, wejdźcie na jego fanpage. Tam znajdziecie informacje o najnowszych występach Marcina na terenie całej Polski.