Kraków, osiedle Prądnik Biały, konkretnie ósme piętro postkomunistycznego bloku. Godzina mniej więcej trzecia rano. Jaki dzień tygodnia, właściwie nie mam pojęcia. Nie pracuję. Technicznie jeszcze kwalifikuję się jako student polibudy, ale w tym semestrze pojawiłem się na uczelni bodajże raz i bodajże dlatego, że przechodziłem obok i akurat mi się lać zachciało. A jak wszyscy wiedzą, toalety uczelniane witają przechodniów otwartymi drzwiami i co ważniejsze, nie żądają w zamian za udostępnienie porcelany pieniędzy. Siedzę w fotelu, tępo gapię się w ekran komputera i stopniowo zmieniam się w młodszą wersję Ala Bundy. Wpieprzam najtańsze orzeszki marki Lidl. Za popitę służy mi niewiele droższe piwo. Oglądam spiracony na płytę CD program kabaretu Potem. Jeden z tych mniej znanych – „Sny i Zmory im. Sierżanta Zdyba.” Zamiast spać masakruję swój mózg senną psychodelą, komediowym odpowiednikiem Dark Side of the Moon. Nagle doznaję olśnienia… Oglądam stare nagrania kabaretowe chyba od trzech dni i niespodziewanie cała wizja mojego życia zaczyna stawać się jakby bardziej przejrzysta. Spływa na mnie niezakłócona pewność, że ja – najgorszy możliwy student Budownictwa Ogólnego, leń, ćwierć żul patentowany i nieudolny drobny krętacz, zostanę kabareciarzem. Czytaj dalej „Jak zaczyna polski kabareciarz? – To znaczy, jak ja zaczynałem…”